Moment w którym nie jest w stanie dopłynąć do odpływającego Wilsona jest mocny, nie myślałem nigdy że będę wzruszony widząc jak ktoś gubi piłkę. Wątek Wilsona jest tak dobrze zbudowany że widz w pełni rozumie relację jaką łączy Chucka z Wilsonem, piłką która była jego najlepszym przyjacielem na wyspie.
plus moment w ktorym opowiadal o tym jak chcial sie powiesic swojemu ziomkowi tez byl mocny bdb film
Masz rację ta piłka ocaliła mu rozum( na swój sposób). W tej scenie tak symbolicznie siła przeznaczenia zabiera mu Wilsona bo nie był mu już potrzebny.
Tez mi sie podobal ten watek. Zeby nie postradac zmyslow i nie przestac mowic lub mowic do siebie, mowil do pilki co w jakis sposob ocalilo jego psychike. Po utracie Willsona, lezac na tratwie placze niemal jak po smierci kogos bliskiego, przezywa zalobe. Ta scena jakos bardzo mna nie wstrzasnela, ale ja rozumiem. Najbardziej podoba mi sie scena w ktorej opowiada przyjacielowi o zyciu n wyspie. Swietna jest tez scena z ogniem i ze swiatlem.
Nie można także zapomnieć o scenie.w której spotkał się z zoną po latach. Jak widział,że znalazła sobie męża,ułożyła sobie życie i że nigdy nie będą już razem
Na swój sposób się "ucieszyłem" czytając Wasze opinie, bo "coś" zrozumiałem.
Jak się odrzuciło Boga, to cóż człowiekowi pozostaje? Willson...
Zapewniam - relację można nawiązać z Bogiem, nigdy z Willsonem.
Ale widocznie musi ludzkość upaść niżej niż starożytność..
Mimo wszystko zdecydowanie bardziej polecam historię Robinsona Crusoe. Gdyby bohater za młodu zapoznał się z tą lekturą, byłoby mu o wiele łatwiej.
Szczerze: niektóre zachowania Chucka były dla mnie dość... żenujące.
Mam otwartą głowę, uważam się za agnostyka - może jest tak, może inaczej. Mam w głowie wiele schematów - różnych filozofii życia i staram się przykładać je jak szablon do różnych sytuacji życiowych, a następnie wybierać to rozwiązanie, które podpowiada mi sumienie. Czytając twój komentarz, od razu przyszło mi do głowy, że ateista mógłby odpowiedzieć Ci tak: "jesteś pewien, że Bóg to nie Wilson"?
Odpowiadam: Jestem pewien.
Mamy: Willson został wymyślony przez Chucka - to pewnik, prawda?
Ateista: wymyślono sobie Boga.
Kto? Kiedy? Dlaczego?
Jako 1. miejsce obstawiam lęk przed naturą (żywiołami). choć z drugiej strony zachwyt nad przyrodą ("ktoś" to dobrze, ba! super dobrze, urządził) - możemy się schronić, najeść, przeżyć, ale też widzimy piękno świata, co zachwyca.
Samoistne istnienie: dziś dobrze wiemy, że wszechświatem rządzi entropia czyli coraz większe nieuporządkowanie. Nasza Ziemia temu przeczy.
Ergo - "ktoś" jest ponad wszystkim i to "układa". Tego "ktosia" monoteiści i politeiści nazywają "Bogiem".
Przyczynek: Już neandertalczycy (a i wcześniejsi) mieli intuicje, że "coś" jest po "tamtej stronie". Wszak do grobów wkładano i klejnoty, i miecze, ale i jedzenie. To nie jest wymysł naszych czasów, bardzo pierwotny człowiek wierzył, że jest coś "poza".
Wystarczy rachunek prawdopodobieństwa: co jest bardziej prawdopodobne - to że nasza rzeczywistość, całkiem nieźle, a wręcz genialnie, funkcjonuje i ktoś "MUSI" za tym stać czy też porządek istnieje wskutek samorzutnego nieporządku?
Wiara: tak, nie mamy 100% pewności, stąd wiele wątpliwości. Ale życie "narzuca" nam pytania - nie musimy na nie zbyt szybko odpowiadać. Trzeba żyć "uważnie" i być ze sobą i życiem szczerym. Po prostu trzymać się z daleka od samooszukiwania się, bo mi tak pasuje. Wiele rzeczy nam w życiu nie pasuje, ale nie chowamy głowy w piasek, nie zamykamy oczu, tylko konfrontujemy się z rzeczywistością. I okazuje się, że wiele nam nie pasuje, ale musimy tą rzeczywistość przyjąć (= dojrzałość).
Nadzieja: jest dla każdego.
Miłość: to kwintesencja życia. Jakbyśmy nie ubierali naszej rzeczywistości, to zawsze chętnie przyjmiemy "coś dobrego" od kogoś, a i odwdzięczyć się by wypadało ;-)
Wybór: każdy ma wolność, otrzymał tę wolność. Może przyjąć lub odrzucić.
Siódme imię miłości: wolność. Jeśli nie ma wolności nie ma miłości.
Również skłaniam się ku temu, że jakaś siła wyższa istnieje, ale religijne projekcje Boga nie różnią się wiele od Wilsona.
Całkiem rozważna ta dyskusja, bez obrażania i przekonywania do swoich racji. Osobiście również jestem agnostykiem ale bez szukania rozwiązania tego dylematu w wolnych chwilach. Wybrałem opcję, która jest logiczna i zarazem bezpieczna. Dokładnie na tym polega wiara lub niewiara - na pewności, że On istnieje, lub odpowiednio - nie istnieje. Niestety może już przez moją słabość i przekonanie do agnostycyzmu, że jest słusznym wyborem z racji braku dowodów na istnienie (lub też nie) Boga, trochę niestety gardzę ludźmi, którzy są tego "pewni".
Przepraszam za to autora, do którego się odwołuję. Może to błędna postawa. Najprawdopodobniej tak. Nie wierzę jednak w pewność w tym temacie.
Genialny ponadczasowy film nie dla debili i idiotow.Brak oscara dla Hanksa to jak naplucie w twarz. Sceny z Wilsonem i spotkanie z ukochaną po latach to majstersztyk dramaturgii. Końcówka filmu moim zdaniem powinna być inna i ja bym tak zrobił ze Hanks wraca a Ona tak go mocno kochała ze z nikim się nie związała. Że wierzyła i żyła nadzieja ze on wróci i po jego powrocie znów razem zamieszkali. Ja bym tak napisał końcówkę scenariusza bo ich związek zasluzyl na takie właśnie zakończenie. Czyż nie mam racji...???
Może, ale byłoby to zbyt optymistyczne, takie wręcz bajkowe, a tym samym zbyt mało realne, a to jest życie, życie toczy się dalej...
Miałoby to sens. Ale to byłby happy end. Dokładnie takie jest życie, ona ruszyła dalej i to mnie tak okrutnie wzruszyło, że ich emocje mimo to odżyły, jednak (z jego decyzji) głównie nie popchnął tego dalej, tylko pozwolił jej wrócić do rodziny. To jest smutne, okrutne, bolesne jak..no ale życiowe.
Oni się kochali, więc to było wielkie poświęcenie z jego strony. Jest wielu mężczyzn, którzy zaakceptowaliby życie dalej z taką kobietą z "przeszłością", dziećmi i mężem, jednak dla wielu mężczyzn w tym mnie, taka naruszalność kobiecego integralizmu, ciała jest nie do przyjęcia.
To chyba w skrócie (i dużym uproszczeniu) historia człowieka (ludzkości). Człowiek potrzebuje w życiu dopełnienia i znajduje je w drugim człowieku, a jeśli nie - w czymś, co sam obdarza znaczeniem. Stąd już tylko krok do transcendencji...
Dotknąłeś bardzo ważnej kwestii, to jest to co odróżnia nas od zwierząt. Duchowość człowiekowi jest bardziej potrzebna niż tlen.
Hm. Ale jak tlenu zabraknie, to i myślenia o "duchowości" nie będzie. I - wielu wspaniałych zachowań, ludzie powinni uczyć się od zwierząt. Np bezwarunkowej miłości, dbania o innych... Itd.
A mnie tutaj zastanawia czy w podobnej sytuacji jak ta w filmie jest możliwe aby nasza psychika w którymś momencie przestała postrzegać piłkę jak przedmiot i zobaczyła w niej realną osobę? Czy jednak mim wszystko zachowujemy świadomość, ze to jest ciągle piłka, którą tylko personifikujemy?
Raczej nie ;D chyba, że już się popadnie w chorobę psychiczną. Ale sam Chuck raz miał nerwa na Wilsona i powiedział, że ma dość gadania do piłki, a to już było u schyłku przygody na wyspie.
Dla zdrowia psychicznego, człowiek potrzebuje kontaktu z innymi, interakcji. Podobno, starsze osoby, które mają mało kontaktu z innymi, umierają szybciej. Więc to było takie podświadome ratowanie się, żeby gadać do piłki. Nawet, jak się ma świadomość, że to piłka. No i warto zauważyć, że główny bohater, czuje się raźniej, kiedy towarzyszy mu Wilson. Nie czuje się tak bardzo samotny. I jakby ktoś był w takiej sytuacji co on. Wilson to taki kibic, dla głównego bohatera.
No i to jest właśnie coś co powinno być podane w CIEKAWOSTKACH filmu. Widać że aktor naprawdę ją kocha , skoro do dziś ze soba wytrzymali. Gdyby ktoś chciał to zinterpretować to takie porównanie kogoś wiecznie zapracowanego, aktora na wyjazdach, niemającego czasu dla rodziny. Więc nakręcił film dla żony, że albo popłynie z nim na wyspę albo ją porzuci w oceanie - czy jakoś tak , a może chciał pokazać że dla żony warto porzucić zamiłowanie do piłki nożnej (można by było wymyślać bez końca - jak wielki jest ocean, tyle pomysłów) xD
Kojarzenie żony z piłką to niebezpieczna sprawa ;)