Nieznajomy Joshua przybywa do małego miasteczka w Stanach. Od początku emanuje od niego dobroć. Zamieszkuje w stajni, rzeźbi w drewnie i odbudowuje zniszczony kościół baptystów, łącząc i jednocząc mieszkańców tego miasteczka. Okazuje się, że potrafi udzielać wspaniałych rad i ma kilka innych ukrytych talentów...
Widziałem go już wiele razy, jest bardzo prosty, trochę spłycony, a chwilami nieco infantylny. Ale to jeden z najlepszych filmów jakie widziałem w życiu. I doświadczam tego odczucia za każdym razem, gdy znowu go oglądam. Kino się rozwija, wszystko idzie do przodu, ale film Joshua pozostaje niedościgniony...
Czy zauważyliście, jaką manipulacją, pod płaszczykiem dobrej, milutkiej historyjki, jest ten film? Czy zwróciliście uwagę na to, że film nie jest obiektywny - wręcz przeciwnie: jest mocno antykatolicki. To wynika chyba z ignorancji autorów, bo z czegóż by innego?